Jaguey (fragment)

OFERTA

Był dom. On i Ona. Stabilna nuda i wschodzące zmarszczki czasu. Poza tym trochę dobrze, trochę źle. Jak to w życiu. Aż któregoś dnia On dostał mejla takiej treści:

„Szanowny panie!

Zaangażowano mnie, żeby pana zabić. Postanowiłem jednak dać panu szansę, żeby pan uratował życie i zaoszczędził cierpienia rodzinie. To zależy od pana. Albo zrobię to, co mi kazali (mogę to udowodnić), albo wrócę do kraju, skąd pochodzę, i zadania nie wykonam.

Żeby jednak tak się stało, musi pan wpłacić dziewięćset tysięcy dolarów. Musi się pan trzymać instrukcji i nikomu nic nie mówić. W przeciwnym razie wyda pan na siebie wyrok. Dwa dni do namysłu”.

On nie zasnął tej nocy, Ona miała złe sny. Postanowili się nie przejmować. Jak gdyby nic. Ona mówiła, że to blef, zwyczajny spam. On podobnie. Przecież nie ma wrogów. Nikomu krzywdy nie zrobił i w niczym też specjalnie się nie wyróżniał. Zwyczajny średniak. Komu może zależeć na jego śmierci? Głupi kawał jakiegoś małolata – stwierdził. Ale w drodze do pracy przyglądał się wszystkim i wszystkiemu. Miał też wrażenie, że ktoś go śledzi.

Stracił apetyt. Nie mógł zasnąć. Co chwilę sprawdzał, czy drzwi zamknięte, czy zasuwa u góry działa, czy czujnik w ogrodzie włączony, a kiedy zapaliło się światło (wystarczało, żeby przebiegł kot), dostawał gęsiej skórki. Postanowił jak najmniej wychodzić z domu. Ona szła do pracy i na zakupy, pocieszała męża, prosiła, żeby o tym nie myślał, ale w głębi duszy bała się tak jak on. Jej duże niebieskie oczy zdradzały niepokój i on to widział. Postanowili wziąć zaległy urlop i wyjechać na Wyspy Kanaryjskie.

Był listopad, ale tam pogoda jest wiecznie wiosenna, więc tym bardziej wybór zdawał się trafny. Odzyskali dobry humor, myśląc o przechadzkach po miękkiej, piaszczystej plaży. Czarter przeniósł ich w kilka godzin w nowe miejsce, ale stary niepokój pozostał. Przy stoliku luksusowego hotelu, w którym się zatrzymali, siedział dziwny mężczyzna. Był sam i miał zimne, dzikie spojrzenie, a w każdym razie tak się wydawało Jej i Jemu. Kiedy tylko usiedli, poczuli na sobie spojrzenie tego typa. Wchłaniał ogromne porcje i wciąż chodził do bufetu po więcej. Zauważyli, że ma na stoliku komórkę i często bierze ją do ręki, ale nie po to, żeby odpowiadać, tylko odczytywać SMS-y. W następny dzień przy śniadaniu do typa przysiadła się młoda para. Wyglądało na to, że są rodziną. Ona odetchnęła z ulgą. Spojrzenie mężczyzny było teraz normalne, on sam w krótkich spodniach i kusym podkoszulku z torsem na wierzchu nie wyróżniał się niczym szczególnym z turystycznej masy, która wylewała się z hotelu na basen, a z basenu do morza.

Cała trójka wstała i wtedy Ona usłyszała, że rozmawiają po rosyjsku.

Spojrzała na męża. Kiedy zastanawiali się tydzień wcześniej, kto mógł zaadresować do niego mejl z pogróżkami, On wspomniał o rosyjskiej mafii coraz potężniejszej i obecnej w świecie i o tym, że w czasie ostatniej podróży służbowej do Sankt Petersburga ukradli mu paszport i portfel, gdzie były wizytówki z adresami i kontaktami. A więc może to miało jakiś związek…

On i Ona poprosili o zmianę stolika – daleko od tego towarzystwa, tak na wszelki wypadek. Poza tym chcieli się wyłączyć. Szukali spokoju.

Zadecydowali, że nie będą sprawdzać mejli ani odbierać telefonów. Ale tego samego dnia odebrali wiadomość w recepcji hotelu, że mają się pilnie skontaktować z sąsiadem, który mieszka obok ich domu. Okazało się, że włączył się alarm i jest podejrzenie, że doszło do włamania. Nie raz bywało, że się włączał, ale tym razem On i Ona nie chcieli wierzyć w przypadek. To mogło mieć związek ze sprawą.

On był już o tym przekonany. Szukali go. Poczuł zimny dreszcz. Ona uspakajała go, ale miała w oczach strach. Zadecydowali o natychmiastowym powrocie. Nie było miejsca w czarterze, więc zapłacili za lot regularny z przesiadką. Byle prędzej. Kiedy znosili walizki, roznegliżowani turyści hotelowi odprowadzali ich współczującym wzrokiem. Coś musiało się stać, przecież są tu dopiero od dwóch dni. On wyciągnął komórkę ze schowka i spojrzał. Były SMS-y od dzieci, od szefa i jeden niepodpisany i krótki o treści: „CZEKAM”. On i Ona popatrzyli na siebie pytająco. Taksówka, pięciogodzinny lot i zbliżali się z powrotem do domu. Nie było żadnych śladów włamania i nic nie zginęło.

To był fałszywy alarm.

Wrócili do pracy i do czytania mejli. Była ich masa, ale ten, którego najbardziej nie chcieli zobaczyć, był najwidoczniejszy i powtórzony kilkakrotnie. On zdecydował się iść na policję, Ona poszła na pocztę z pismem do operatora, żeby zmienić numer telefonu. Uspokajano ich, ale spokój prysł na dobre. Z telewizji docierały do nich tylko te makabryczne wiadomości. Egzekucja polskiego inżyniera w Iraku, porwanie baskijskiego finansisty, świat pełen przemocy i zasadzek. Ktoś czyha też na Niego. Gdzie jest? Jak można się obronić przed strachem, że coś się może zdarzyć? Mijały dni i nic się nie działo, ale strach rósł. Dom stał się za duży, bo trzeba było pilnować kilku wejść i wielu okien, a ogród, który był ich wielką dumą i oazą spokoju, odgradzał ich od sąsiadów i od ulicy, przez co stawał się niebezpieczny.

Zdecydowali sprzedać dom i przenieść się do mieszkania. Na szczęście znaleźli kupca i lokum w bloku, gdzie z trudnością zmieścili meble i bibeloty. Otoczeni zewsząd przez ludzi poczuli się pewniej. Ale to nie trwało długo. Nowi sąsiedzi mieli podejrzane twarze, a kiedy On albo Ona jechali windą – a mieszkali na dwunastym piętrze – mieli najgorsze przeczucia. Raz winda stanęła między piętrami. Poczuli paraliżujący strach. Przez dwie godziny czekania na ratunek postarzeli się o kilka lat. Podjęli decyzję o wynajęciu prywatnego detektywa i ochrony. Stracili ochotę na wizyty u przyjaciół i przyjmowanie ich w domu. Niektórzy wiedzieli o sprawie i ją lekceważyli, inni współczuli, a wszyscy dziękowali Bogu, że nie ich to spotkało. Ich syn był jedyną osobą, która rozumiała napięcie, w jakim żyją, ale był daleko. Mieszkał w Stanach.

On i Ona czuli się coraz bardziej samotni i odizolowani. Udawali przed sobą, że to nic. Aż w końcu Ona nie wytrzymała:

– To nie jest życie – wyrzuciła z siebie ukrywaną przez miesiące złość i gorycz.

On przytaknął. Nie mówił Jej, ale w pracy miał problemy z szefem i z kolegami. Nie mógł się skoncentrować, mylił się, był roztrzęsiony. Groziło mu zwolnienie. W czasach kryzysu i rosnącego bezrobocia nikt się nie cacka. A to, że przepracował blisko trzydzieści lat w tym samym miejscu, nic nie znaczy, jeśli przestał być wydajny…

– Jeśli damy się zwariować wyobraźni, to będzie po nas! – kontynuowała Ona.

– Nie, to nie o wyobraźnię chodzi, a o fakt – odpowiedział jej, pokazując kolejnego mejla takiej treści: „Miałeś dość czasu do zastanowienia. Dłużej czekać nie będę. Przygotuj się na najgorsze”.

Jemu zaczęły się trząść ręce, Ona udawała spokój, ale po cichu poddawała się coraz bardziej panice. Kto ich tak gnębił i dlaczego właśnie ich? Wezwali detektywa i zakwaterowali ochroniarza w pokoju gościnnym. Było raźniej, ale drogo. Coraz drożej. Ochroniarz stołował się u nich, a był potężny i obdarzony wilczym apetytem, poza tym trzeba mu było płacić z góry. Ona zaczęła zmniejszać porcje swoją i męża, bo pieniędzy zaczynało brakować. Zabrakło zupełnie, kiedy On stracił pracę. Zasiłek ledwo wystarczał na zapłacenie świadczeń i skromne życie dla dwojga. Nie mogli dalej utrzymywać ochroniarza. Postanowili sami się bronić. Najgorsze, że nie wiedzieli przed kim i czy w ogóle mają to brać na poważnie. Nie wiedzieli, ale czuli, że coś się stało i może, a nawet na pewno się stanie. I stało się.

Ona wpadła w nerwicę. On w apatię. Mieli sobie coraz mniej do powiedzenia. Aż w końcu przestali mówić. Ona wyjechała do siostry „na jakiś czas”. On został ze swoim strachem. Nic się nie działo, ale wszystko mogło się zdarzyć. Makabryczna zapowiedź mogła się w każdym momencie sprawdzić. Jak żyć, czując na plecach oddech śmierci? Napisał długi list do żony – coś w rodzaju testamentu miłości. Że ją zawsze kochał, że jej potrzebuje, że już się nie boi i żeby wracała. Ale listu nie wysłał. Nie zdążył.

Zmarł na atak serca, słysząc w przedpokoju zbliżające się kroki. Nie wiedział, że to jego syn, który miał klucze i chciał mu zrobić niespodziankę. Ona na wiadomość o śmierci męża wpadła w depresję, bo czuła się winna. Policja ustaliła, że pogróżki dostało blisko pięćdziesiąt osób z tego miasteczka, a dzień później na ekranie komputera pojawił się obok makabrycznego mejla tekst takiej treści:

„Szanowny panie,

Jesteśmy studentami socjologii i przygotowujemy prace na temat percepcji zagrożeń we współczesnym świecie. Znalazł się pan w grupie losowo wybranych pięćdziesięciu osób, które zostały poddane sfingowanej próbie szantażu przez grupę przestępczą wykorzystującą kontakt przez Internet. Zgromadzony przez nas materiał dotyczący ewaluacji zachowań indywidualnych w sytuacji potencjalnego zagrożenia ma kluczowe znaczenie dla dalszych badań, których celem jest poprawa zdolności adaptacyjnych w obliczu nowych technologii, zwiększenie poczucia bezpieczeństwa obywateli, a przez to – jakości życia. W podziękowaniu za pana wyrozumiałość i współpracę mamy przyjemność zaoferować panu tygodniowy pobyt w uzdrowisku Spa w Gstaad prowadzącym kuracje antystresowe. Voucher nadejdzie pocztą w najbliższych dniach. Z wyrazami szacunku…”.

< Powrót